Skip to content

Kiedy życie nas przerasta

„Demony (i negatywne energie, przeszkody, klęski) wskazują drogę do  całkowitego przebudzenia i życia wolnego od kurczowego uścisku, życia i  zarazem umierania, chwila po chwili, przy każdym wydechu.

Kiedy się  budzimy, możemy zacząć żyć w pełni, nie szukając gorączkowo przyjemności  i nie unikając bólu, nie odtwarzając starego siebie, ilekroć rozpadniemy się na kawałki.

Rzeczy, które z przyzwyczajenia  traktujemy jako przeszkody, mogą okazać się pożyteczne. Przeszkody te to  jedynie sposób, w jaki świat i całe nasze doświadczenie wskazują nam miejsce, w którym utknęliśmy.

Nauki mówią, że przeszkody mogą powstawać na poziomie zewnętrznym i wewnętrznym.

 W tym rozumieniu poziom zewnętrzny to poczucie, że zostaliśmy przez  kogoś lub coś zranieni, to zaburzenie spokoju i równowagi, które, jak  nam się wydawało, święcie się nam należały.

A tu jakiś łobuz wszystko zniszczył!!!

 Ten rodzaj przeszkód pojawia się w związkach z ludźmi oraz w wielu  innych sytuacjach, gdy czujemy się rozczarowani, zranieni, zdezorientowani i zagrożeni.

Ludzie doświadczają takich uczuć od zarania dziejów.

Na poziomie wewnętrznym jednak nie atakuje nas nic poza naszym własnym pomieszaniem.

Nie ma tu żadnej solidnej przeszkody – tylko manifestuje się w ten sposób nasza potrzeba ochraniania ego.

 Prawdopodobnie jedynym wrogiem jest niezadowolenie z doświadczanej w  danym momencie rzeczywistości i płynąca stąd chęć, aby ta chwila odeszła  jak najszybciej.

Jednak, że nic nie odchodzi, dopóki nie nauczy nas tego, co mamy wiedzieć.

Możemy pędzić na drugi koniec świata z prędkością 200 kilometrów na  godzinę, by uciec od problemu, ale on będzie już tam na nas czekał….

 Będzie wracał pod nową nazwą nową postacią – dopóki nie nauczymy się  tego, czego ma on nas nauczyć: w którym miejscu oddzielamy się od rzeczywistości, w jaki sposób wycofujemy się zamiast się otworzyć, jak  się zamykamy, zamiast w pełni doświadczać wszystkiego, co nas spotyka, bez wahania i chowania się w sobie.

(…) jak reagujemy, kiedy sytuacja wydaje nam się nie do zniesienia?

Czy się zamykamy czy otwieramy?

Czy czujemy niechęć i gorycz czy może łagodniejemy?

Czy stajemy się mądrzejsi czy głupsi?

Czy w wyniku doświadczanego bólu wiemy więcej czy mniej o tym, co to znaczy być człowiekiem?

Czy jesteśmy bardziej krytyczni wobec świata czy może bardziej szczodrzy?

Buddyjska nauka o o czterech „marach” – jest wskazówką jak pracować ze sobą, aby doświadczyć wzrostu i poszerzenia świadomości:

– Pierwsza mara to :dewaputramara”, jest ona związana z poszukiwaniem przyjemności.

 – Druga, zwana „skandhamarą”, odnosi się do sposobu, w jaki wciąż na  nowo próbujemy siebie odtwarzać, odzyskiwać grunt pod stopami, być tym,  za kogo się uważamy.

– Trzecia to „kleśamara” – oznacza sposób, w  jaki wykorzystujemy emocje, aby pogrążyć się w otępieniu, nieświadomości  lub uśpieniu.

– Czwarta,”jamamara”, jest związana z lękiem przed śmiercią.

_Dewaputramara_ działa tak:

 kiedy jesteśmy zażenowani lub czujemy się niezręcznie, kiedy w  jakiejkolwiek formie odczuwamy cierpienie, wówczas na oślep rzucamy się  przed siebie w poszukiwaniu dobrego samopoczucia.

Niemal każda  napotkana przeszkoda jest w stanie pozbawić nas oparcia, destabilizując  rzeczywistość, którą do tej pory uważaliśmy za stałą i bezpieczną.

 Kiedy czujemy się zagrożeni, nie możemy znieść bólu, niepokoju,  niepewności, ssania w dołku, gorąca narastającej złości lub gorzkiego  smaku niechęci. Próbujemy zatem uchwycić się jakiegoś przyjemnego doświadczenia.

Reagujemy zgodnie z tragicznie ludzkim nawykiem szukania przyjemności i unikania bólu.

Dewaputramara – ujawnia, w jaki sposób jesteśmy uzależnieni od nawyku  unikania cierpienia. Kiedy pojawia się cierpienie, szukamy czegoś, co je  zagłuszy. Sięgamy po alkohol lub narkotyki, żujemy gumę albo włączamy radio.

Niekiedy nawet oddajemy się medytacji , aby uciec od irytujących, nieprzyjemnych aspektów istnienia.

Dewaputramara -ujawnia, w jaki sposób jesteśmy uzależnieni od nawyku  unikania cierpienia. Kiedy pojawia się cierpienie, szukamy czegoś, co je  zagłuszy. Sięgamy po alkohol lub narkotyki, żujemy gumę albo włączamy radio.nność do ucieczki, przyjrzawszy się z wielką łagodnością i  jasnością własnej słabości, możemy strzały _ dewaputramary_ przemienić w kwiaty.

_Skandhamara_

ma wpływ na sposób, w jaki reagujemy,  kiedy usuwa nam się grunt pod nogami. Mamy wówczas poczucie, że  straciliśmy wszystko, co miało jakąś wartość. Jak gdyby wyrzucono nas z  gniazda. Lecimy w przestrzeni, nie wiedząc, co się wydarzy.

Mieliśmy  wszystko, wszystko tak dobrze się układało, a tu nagle wybuchła bomba  atomowa i rozbiła w pył cały nasz świat. Nie wiemy nawet, gdzie jesteśmy.

W takiej chwili czym prędzej odtwarzamy siebie od nowa.

Jak najszybciej powracamy na twardy grunt wyobrażeń o sobie, gnani tęsknotą za _sansarą_.

Tymczasem gdy nasz świat się rozpada, pojawia się przed nami wspaniała  szansa. Nie mamy jednak na tyle zaufania do naszej wewnętrznej mądrości,  by po prostu pozwolić rzeczom pozostać w tym stanie.

Naszą nawykową  reakcją jest chęć odzyskania siebie – choćby oznaczało to powrót do  starej złości, goryczy, niechęci, lęku czy zagubienia.

 Rekonstruujemy zatem swą trwałą, dobrze znaną, niezmienną osobowość. Gdy  jesteśmy bliscy zrozumienia czegoś ważnego, blisko rzeczywistego otwarcia serca, możliwości czystego widzenia – zakładamy maskę z  krzaczastymi brwiami i wielkim nosem.

A potem przestajemy się śmiać i już nie pozwalamy niczemu odejść, bo moglibyśmy wtedy odkryć… no właśnie, co?

Taka sytuacja, stwarza okazję, by w jednym przebłysku uświadomić sobie uporczywe próby zrekonstruowania swojego ego.

 W ten sposób „niebezpieczna” sytuacja zamienia się w kwiat. I wtedy  możemy pozwolić sobie na ciekawość, otwartość wobec tego, co się właśnie  wydarzyło i co jeszcze ma się wydarzyć. Zamiast walczyć o odzyskanie własnego wyobrażenia o tym, kim jesteśmy, możemy dotrzeć do umysłu „nie  wiem” – umysłu pierwotnej mądrości.

_Kleśamara_

steruje naszymi emocjami.

 Kiedy pojawia się jakieś intensywne uczucie, zamiast pozwolić mu  odejść, wpadamy w popłoch. Tworzymy ciąg myśli, z których każda następna  coraz bardziej podnosi temperaturę emocji.

Zamiast spocząć w stanie  otwartości, świadomie nie unikając dyskomfortu, podsycamy tylko ten  ogień. Swoimi myślami i odczuciami podtrzymujemy go i nie pozwalamy, by  się wypalił.

Kiedy cały świat się nam rozpada i czujemy się  niepewni, rozczarowani, wstrząśnięci i zawstydzeni, jedyne, co nam  wówczas pozostaje, to przejrzysty, bezstronny i świeży umysł.

Niestety, tracimy go z oczu.

 Bo kiedy pojawiają się rzeczywiście silne emocje, nagromadzone przez  nas doktryny i przekonania tracą ważność – emocje okazują się o wiele silniejsze.

Tak używamy swoich emocji. My ich używamy.

Używając  ich, próbujemy uczynić wszystko bezpiecznym, przewidywalnym i ponownie  rzeczywistym, aby tylko ukryć przed sobą prawdę. A moglibyśmy po prostu usiąść, poczuć moc swoich emocji i pozwolić im przeminąć.

Tymczasem nie musimy pozwalać emocjom wodzić się za nos.

 Jeśli umiemy patrzeć na nie i dostrzegać ich dzikość, to możemy stać  się przyjaźni i łagodni nie tylko wobec siebie, ale także wobec wszystkich ludzi, a co za tym idzie – wobec wszystkich czujących istot.

Zdajmy sobie wreszcie sprawę, że powtarzamy to samo głupie zachowanie  wciąż i wciąż od nowa dlatego, że nie chcemy odczuwać niepewności, niewygody i cierpienia niewiedzy.

Dopiero teraz pojawia się w nas  prawdziwe współczucie dla siebie i innych, widzimy bowiem, co się dzieje  i jak reagujemy, kiedy wszystko się rozpada.

Ta właśnie uważność przemienia ostrze w kwiat.

W ten sposób to, co wydaje się brzydkie, problematyczne i niechciane, staje się naszym nauczycielem.

_Jamamara_

Myślę, że wszystkie _mary_ biorą się z lęku przed śmiercią, ale _jamamara_ jest w nim szczególnie zakorzeniona.

Kiedy mówimy o dobrym życiu, rozpatrując je ze zwykłego, uwarunkowanego  punktu widzenia, uważamy, że nam się powiodło. Czujemy, że jesteśmy „dobrymi ludźmi”.

Tak dobrze czujemy się sami ze sobą….W końcu udało  nam się powiązać wszystkie końce. Jesteśmy szczęśliwi….. (czy aby na  pewno?)

Wydaje nam się, że na tym właśnie polega życie. Sądzimy, że  gdybyśmy tylko wystarczająco często medytowali czy uprawiali jogging lub  gdybyśmy właściwie się odżywiali, wszystko byłoby idealnie.

Ale z punktu widzenia istoty oświeconej jest to „śmierć”.

 Poszukiwanie bezpieczeństwa lub doskonałości, odnajdywanie poczucia  potwierdzenia i stabilizacji, pewności siebie i wygody, jest swego rodzaju śmiercią.

Brakuje w tym świeżego powietrza.

Nie ma  przestrzeni, w której coś niespodziewanego mogłoby nagle pojawić się i  zmienić wszystko. Kontrolując swoje życie, zabijamy chwilę obecną.

W  ten sposób narażamy się na klęskę, bo wcześniej czy później  doświadczymy czegoś, na co nie będziemy mieli wpływu: spali się nasz  dom, umrze ktoś, kogo kochamy, dowiemy się, że mamy raka, spadnie nam na  głowę cegła, ktoś wyleje sok pomidorowy na nasz biały garnitur itp.

Życie jest wyzwaniem i właśnie to stanowi jego istotę.

Czasem jest słodkie, a czasem gorzkie.

Raz nasze ciało jest spięte, innym razem odprężone. Czasem boli nas głowa, innym razem czujemy się zupełnie zdrowi.

Z perspektywy przebudzenia próby rozwiązania wszystkich życiowych  problemów oznaczają śmierć, ponieważ wymagają odrzucenia sporej części  naszego podstawowego doświadczenia.

Jest coś agresywnego w takim podejściu do życia, które wygładza wszelkie nierówności i niedoskonałości.

Być w pełni człowiekiem, żywym i całkowicie oświeconym, oznacza zgodę na nieustanne bycie wyrzucanym z gniazda.

Żyć w pełni, to ciągle przebywać na ziemi niczyjej, doświadczać każdego momentu jako zupełnie świeżego i nowego.

Życie oznacza gotowość do ciągłego umierania.

____________________

Czy Budda by się przebudził, gdyby nie pojawiły się _mary_?

Czy bez nich osiągnąłby oświecenie?

Czyż nie zachowały się one jak najlepsi przyjaciele, pokazując mu, kim jest i co jest prawdą?

Wszystkie _mary_ wskazują drogę do całkowitego przebudzenia i życia  wolnego od kurczowego uścisku, życia pełnego gotowości do umierania, chwila po chwili, przy każdym wydechu.

Kiedy się budzimy, możemy  zacząć żyć w pełni, nie szukając przyjemności i nie unikając bólu, nie  odtwarzając starego siebie, ilekroć rozpadniemy się na kawałki.

 Możemy pozwolić sobie na odczuwanie emocji jako gorących lub zimnych,  rozedrganych lub łagodnych, zamiast używać ich do wzmagania swojej niewiedzy i głupoty.

Możemy porzucić chęć bycia doskonałym i dzięki temu przeżywać każdy moment jak najpełniej.

 Próba ucieczki nie jest receptą na bycie w pełni ludzką istotą. Uciekać  od bezpośredniości naszego doświadczenia to jak wybierać śmierć zamiast życia.

Przyglądając się własnym reakcjom na zagrożenie, możemy  zawsze powrócić do pierwotnego umysłu mądrości. Zamiast próbować pozbyć  się czegoś albo ulegać dualistycznemu przeświadczeniu, że jesteśmy atakowani, wykorzystajmy okazję, by zobaczyć, jak się zamykamy, gdy  zostajemy przyparci do muru. Wtedy właśnie otwieramy swoje serce. W ten sposób budzimy swoją mądrość i wchodzimy w kontakt z pierwotną naturą  buddy.”

Kliknij i oceń

Shopping cart